Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi JK z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 22667.34 kilometrów z Bs, w tym 3060.23 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.01 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ramboniebieski.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
52.50 km 52.50 km teren
03:10 h 16.58 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:175 (109%)
HR avg:143 ( 89%)
Podjazdy: 20 m
Kalorie: 735 kcal
Rower:Gary

MAZOVIA MTB 2012 - WIeliszew

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0

1 dzień Maratonu.
Po nocy spędzonej na karimacie w sali gimnastycznej Wieliszewskiej Szkoły Podstawowej wstałem o 6.45. (Raptor był już na nogach). Zjadłem solidne śniadanie i rozejrzałem się po okolicy. Miasteczko bardzo miłe z kompleksem obiektów sportowych, położone jakby na płaskowyżu. Pogoda piękna, słońce, ciepło, nastrój wyśmienity. Na placu, a właściwie trawniku 1h zaczyna przybywać uczestników Maratonu; namiotów, samochodów. Zjeżdżają się maratończycy ze wszystkich stron Polski i nie tylko. Są też goście z zagranicy. Wczesny ranek, a tu ruch jak na Marszałkowskiej w Warszawie. Serce rośnie, gdy widzę tak obiecujący sportowy ruch. Myślę sobie - oj! będzie gorąco. Około 10tej wszyscy nasi zawodnicy pojawili się już na trawniku. Gotujemy więc jadło sportowe, czyli makarony z sosami różnego typu i smaku, chłopaki chłoną żarcie spokojnie, dużo i ze "smakiem" - brzuszki rosną równo z nastrojem, jest swobodnie i wesoło. Nikt nie gada o taktyce i kondycji, to wszystko ustalili wcześniej, a teraz gotowi do walki kończą ostatnie przygotowania. Atmosfera rośnie i zagrzewa się z każdą minutą zbliżającą do startu.
Jeszcze tylko szybkie spojrzenie na sprzęt, może podregulować hample, może wyprać łańcuch, ale to wszystko już przygotowane!
Oczekiwanie i za chwilę ruszamy na start. Milczący jedziemy 300 metrów na podwórko szkolne (łąka), gdzie stoją już od wielu godzin banery startowe, przygotowany TIMEX, sędziowie, a na trasie punkty kontrolne. Jesteśmy na miejscu. Serce przyspieszyło puls. Czarek Zamana ustawia zawodników i coś nie gra. Po chwili zmienia decyzję i wszyscy wracamy. Start odbędzie się tak samo jak w zeszłym roku i pojedziemy w tym samym kierunku, czyli zgodnie ze wskazówką zegara - widać zadowolenie na twarzach zawodników.
Minęła 12ta, a przygotowania do starty trwają. Obserwuję postęp przygotowań z boku, ponieważ pojadę w Maratonie jako wolny zawodnik po za klasyfikacją.
Czarek zarządził start i wszyscy ruszyli biegiem dookoła kościoła. Po chwili widzę jak pierwsi zawodnicy dopadają swoje maszyny - jadą! Pierwszy minął mnie nieznany zawodnik, ale na drugim miejscu widzę Ficusia-radość!
Czekam na nasze Quatro (3) - jadą! Dobre pozycje! Po chwili rozluźnia się jazda, więc wsiadam na moją maszynę i póki co ruszam razem z nimi... Na pierwszych metrach wyprzedza mnie kilku zawodników, spoglądam na pulsometr, tętno rośnie i sięga już 160 (maksymalne), ale staram się dorównać choć najsłabszemu.
Dobrze jest myślę sobie, bo oglądając się widzę za sobą jeszcze długi sznur zawodników, którzy coraz rzadziej mnie wyprzedzają. Ale najważniejsze by nasi pojechali jak najlepiej.
Jadę, po prostu jadę i widzę po tętnie, że pierwsze emocje opadają, bo zaczyna spadać do przeciętnego (124). No więc myślę sobie, że teraz dopiero pojadę, i w tym momencie zaczął się MÓJ Maraton.
Minąłem pierwsze zakręty i piachy - trasa płaska i całkiem przyjazna. Myślę sobie, że będzie dobrze i daję czadu po drogach szutrowych i czasami piaszczystych. Wpadam w las, a tu trochę błota, potem pod górkę i na krawędź lasu, gdzie ścieżynka wąziutka wije się pośród bardzo blisko siebie rosnących drzew, a w pewnym miejscu drzewo, które rośnie na samiutkim brzegu skarpy. Omijam szczęśliwie ten moment i jadę dalej zadowolony z przejazdu w tym dość trudnym terenie.
Wypadam z lasu na asfalt bardzo ostrym łukiem, na którym jest mata i kontrola jazdy. Nareszcie trochę gładkiej drogi. Jadę dalej i okazuje się, że ta droga przedłuża się w parę kilometrów, a potem wjazd na wał Narwi, gdzie jedziemy po płaskim chyba 3 km. Nagle zjazd z wału po piachu w prawo, gdzie ciężko wyrobić i znów wąską ścieżynką do przodu kilkaset metrów. Ostry zakręt w lewo i w mocno dotkliwe koleiny polnej drogi. Po prawej rośnie zboże, a wprost droga z koleinami głębokości pół metra. Jadę, jadę, jadę, a koleiny i błoto w nich nie kończą się. Ostro naciskam na pedały i rwę do przodu. Jeszcze kilku zawodników mija mnie z rozpędem. Wreszcie szuter i po minięcie stalowego mostku asfalt. Ulga. Ruszam ostro w przód, jadę 30/h, zakręt w prawo i dalej asfalt, potem szuter i ostry podjazd z betonikami, dalej szuter i wjazd, po minięciu punktu kontrolnego na ścieżkę rowerową w miasteczku. Ostry skręt w prawo i w dół szutrem, a nagle w lewo po piachu i wprost do mety przed którą ostry próg 0,5 metra i meta. Nareszcie pokonałem okrążenie. Czuję się super, pełne zadowolenie z pokonania pierwszego okrążenia.
Pojechałem jeszcze 3 pętle, a 4tą nocą - udało się i zjechałem na kolację.
Nasi jadą dobrze, radzą sobie w trójkę znakomicie. Ficuś prowadzi w swojej kategorii. Gonią go Litwini, ale nie dają mu rady, a on nie odpuszcza...



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!